Arctic Monkeys - R U Mine? (wiem wiem, nie pasuje, ale właśnie do tej piosenki pisałam rozdział...:P)
~*~
(Skylar's POV)
- Ee, czy ktoś mógłby
zdjąć ze mnie ten worek? Chyba mam atak klaustrofobii. – Usłyszałam ironiczną
uwagę Ashtona, gdy samochód, do którego nas wepchnięto ruszył. Czy ten czub w
ogóle myśli? No ja rozumiem, jest sfrustrowany, bo nam obojgu zarzucono na
głowy pofarbowane na czarno lniane worki niczym zwierzętom idącym na ubój, ale
po jasną cholerę chce się wdawać w rozmowę z kolesiami, którzy najprawdopodobniej
celują w nas z broni palnej?!
- Stul pysk smarkaczu,
albo wpakuję ci kulkę w łeb. Uprzedzam, że w trumnie nie trudno o
klaustrofobię. – Rzekł jeden z mężczyzn, wyraźnie podirytowany.
- No okej. Ostrzegam
jednak, że mój żołądek może nie wytrzymać aż takiego stresu, jeśli wiecie o
czym mówię. – Czy on na serio chce się pożegnać z życiem i pozbawić go również
mnie? Na tyle, na ile miejsce w samochodzie pozwoliło, kopnęłam swojego
towarzysza w kostkę, dając mu znać, by się zamknął. Niestety ten nie miał
takiego zamiaru.
- Ouć, widzicie? Moja
koleżanka również źle znosi stres.
- Poynter, zdejmij im
te worki. Mam dość uwag gnojka. – Ten drugi najwyraźniej również się
zdenerwował. Wcale mu się nie dziwię…
Po chwili worki
zniknęły z naszych głów. Jechaliśmy gdzieś dużym autem z przyciemnianymi
szybami. Na przednim siedzeniu od strony pasażera siedział blondyn o wydatnej
szczęce i niebieskich oczach. Jasne włosy w nieładzie opadały na ramiona.
Ubrany był w koszulkę Nirvany z podwiniętymi rękawami ukazującymi wymyślny
tatuaż na prawym ramieniu. Celował do nas z broni małego kalibru wyposażonej w
tłumik, by nie przyciągać tłumu gapiów w razie potrzeby jej użycia. Jego wygląd
aż się prosił o kąśliwą uwagę ze strony Ashtona, na którą nie musiałam długo
czekać.
- Hej, Cobain! Fajny t-shirt. Twoją
ulubioną piosenką jest ‘Smells like teen spirit’ czy też może „In Bloom”? –
Irwin jak zwykle nie mógł utrzymać języka za zębami, jakby jego życie zależało
od irytowania innych ludzi. Uśmiechał się przy tym tak dumnie, że sama miałam
ochotę go zastrzelić.
- Ashton, może
następnym razem gdy będziesz po kimś jechał upewnij się, że nie celuje do ciebie
z pistoletu, okej?
- Słuchaj dziewczyny.
Ma trochę więcej oleju w głowie. – Mężczyzna siedzący za kierownicą skierował
się do Ashtona bardzo spokojnym i pełnym opanowania tonem.
- Ej ej, ja tylko
chciałem porozmawiać z kimś, kto ma podobny gust muzyczny do mnie. Nie każdy
musi słuchać Biebera, Sky…
- No z tym Bieberem to
na serio przegiąłeś. Ej kolego, mogę pożyczyć broń? – Powiedziałam do blondyna
z naprzeciwka. Ten się roześmiał.
- Chyba nie będę musiał
brudzić sobie rączek. Twoja dziewczyna mnie wyręczy. – Na tę uwagę
odpowiedziałam pełnym politowania spojrzeniem.
- Przepraszam bardzo,
czy ja wyglądam na kogoś, kto żywi jakiekolwiek pozytywne uczucia do tego
debila obok?
- Auć, Skylar kochanie,
zraniłaś mnie. Myślałem, że nasza miłość jest wieczna!
- Przymknij się Irwin.
Gdzie nas wieziecie? – Spytałam porywaczy. Jako pierwszy odezwał się kierowca.
- Pewna osoba bardzo
chce was poznać. Jedziemy właśnie do niej.
- Dużo mi to nie mówi.
Jakieś imię? Nazwisko? Kolor włosów? Znak zodiaku?
- Dowiecie się za parę
minut.
- Jak to? – Spytałam
zdziwiona. W tej chwili samochód zatrzymał się gwałtownie. Czarny van
zaparkował na placu przed magazynem, w przemysłowej dzielnicy miasta. Nim
zdążyłam się przyjrzeć opuszczonemu hangarowi czarny worek powrócił na moją
głowę.
Wraz z Irwinem
zostaliśmy wyciągnięci z auta i zaprowadzeni do środka ogromnej hali
przemysłowej. Echo, jakie rozchodziło się przy każdym kroku przyprawiało mnie o
dreszcze. Momentalnie zrobiło mi się słabo, tętno przyspieszyło do zawrotnej
prędkości, a zimny pot spływał po karku. Czułam, że cokolwiek nas czeka w tym
miejscu, nie będzie to kolacja przy świecach z walczykiem i deserem. Brutalnie
ciągnięta za ramię przez jednego z porywaczy potknęłam się o wystającą na parę
milimetrów płytę. Mój oprawca tylko szarpnął mnie mocniej, po czym
kontynuował marsz. W końcu dotarliśmy do miejsca przeznaczenia. Byłam pewna, że
nawet po zdjęciu worka nie zobaczę wiele. Ciemność jaka panowała w pozbawionym
elektryczności magazynie była przytłaczająca. Powietrze pełne wilgoci wypełnione
zapachem kurzu i przepalonego oleju było tak ciężkie, że z trudem łapałam
oddech. Gdy stanęliśmy, zostałam pchnięta na krzesło. Podobnie stało się z
Ashtonem. Mężczyzna, który mnie prowadził, nie bawiąc się w delikatności
przywiązał mnie z całej siły do siedzenia pilnując, by moje pole manewrów było
dostatecznie ograniczone. Nadgarstki jeszcze raz zostały przewiązane ostrą
linką, która przy każdym poruszeniu wbijała się mocniej utrudniając krążenie.
Gdy syknęłam z bólu, koleś zaśmiał się jedynie i pociągnął za nią, a ta
poraniła mi ręce do krwi.
- Ej, co wy jej
robicie? Zostawcie ją w spokoju! – Ashton spytał oburzony, gdy wydałam z siebie
cichy jęk.
- Stul pysk gówniarzu,
bo zaraz zranimy ją jeszcze bardziej. – Irwin nie odezwał się już słowem. W
końcu nasi oprawcy zdjęli nam worki z głów, po czym odeszli bez słowa. Blondyn
milczał, aż mężczyźni zniknęli nam z pola widzenia.
- Wszystko w porządku? –
Spytał w końcu szeptem.
- Jest cudnie. Dwa dni
temu zginął mój najlepszy przyjaciel, właśnie zostałam porwana i to na dodatek z
tobą. Za chwilę najprawdopodobniej zginiemy, jest wprost zajebiście… Najlepsze
jest to, że gdy ja próbuję tu przetrwać, ty się wdajesz w konwersację z
kolesiem, który niemalże trzyma ci lufę przy skroni. – Ashton zaczął chichotać. – Bawi cię ta
sytuacja Irwin?
- Musisz przyznać, że
jego mina była bezcenna, gdy nazwałem go Cobain.
- Przysięgam na Boga,
jeśli wyjdziemy stąd żywi, to osobiście cię uduszę. Nawet nie wiesz jak bardzo
mam ochotę zatopić swoje paznokcie w twojej szyi.
- A więc mówisz, że
jesteś dzika w łóżku…
- No bardzo. Wprost
marzę, byś mnie przywiązał do łóżka tą swoją bandamą. – Odparłam ironicznie.
- A myślisz, że
dlaczego non stop je noszę? Nigdy nie wiadomo, kiedy mogą się przydać. – Blondyn
puścił mi oczko, na co jedynie westchnęłam ciężko.
- Tani podrywacz z
ciebie. – Dodałam po chwili.
- Wolisz kwiatki i
czekoladki? – Blondyn uniósł brew. Gdy nie odpowiedziałam kontynuował pytanie: -
A może końskie zaloty? Chociaż pewnie nie… To może kino? Kolacja?
- Oh przymknij się już
Irwin.
- Tylko jeśli zamkniesz
mi usta pocałunkiem. – Spojrzałam wymownie na Ashtona, który złożył usta w
dziubek ewidentnie chcąc mnie wkurzyć. Wzięłam głęboki oddech i zamknęłam oczy
w duchu pytając się „za jakie grzechy”.
Naszą konwersację
przerwały odgłosy kroków rozchodzące się głuchym echem w pomieszczeniu. Chód
ten był spokojny, pewny siebie, niespieszny. Osoba, która się do nas zbliżała
na pewno nie była jednym z porywaczy, a to oznaczało, że mieliśmy do czynienia
z ich szefem. Serce waliło mi jak oszalałe, po rozbieganym spojrzeniu Ashtona
mogłam stwierdzić, że on również mało nie srał w gacie ze strachu. Tajemniczy
mężczyzna w końcu się odezwał.
- Witam was serdecznie.
Mam nadzieję, że moi chłopcy mile was przyjęli.
- Byłoby milej, gdyby
nie te worki na głowie.
- Oh, przykro mi
słyszeć, że odczuł pan dyskomfort. Następnym razem użyjemy plastikowych
reklamówek. – Ashton głośno przełknął ślinę. Ja również na chwilę wstrzymałam
oddech. Mężczyzna w końcu wyłonił się spośród cieni. Przed nami stanął postawny
mężczyzna o kwadratowej szczęce i ciemnoniebieskich oczach. Dwudniowy zarost
nadawał jego twarzy charakteru, a krótko przystrzyżone włosy przywodziły na
myśl wojskowe fryzury. Przez szary t-shirt przebijał się zarys mięśni, rękawy
opinały się na potężnych bicepsach. Na pierwszy rzut oka można by było pomylić
go z tępym osiłkiem, gdyby nie przerażająca inteligencja bijąca od jego
spojrzenia. Spokojnie zmierzył wzrokiem, najpierw Ashtona, a potem mnie, po
czym cmoknął ustami.
- Pozwólcie, że się
przedstawię, nazywam się Harry Judd. Mężczyźni, którzy was przywieźli pracują
dla mnie. Zechcecie może wyjaśnić, co robiliście w domu zmarłego człowieka?
- Przyjechaliśmy, po ubrania. Mieszkam tam. –
Odpowiedziałam szczerze. Lepsze to niż jakiś z dupy wzięty tekst Irwina.
- A to ciekawe. Znacie
się z Jamesem… – A może jednak nie... Judda zaciekawiła moja odpowiedź, przysunął się bliżej i spojrzał mi prosto w
oczy. – W takim razie pewnie mówił wam co nieco o mnie oraz moich znajomych…
Nie odpowiedziałam. Najbezpieczniej było
trzymać teraz język za zębami. Płynęła od niego dziwna energia, której nie
potrafiłam określić. Na pewno nie były to jednak przyjazne prądy. Przeszywający
wzrok mojego rozmówcy sprawił, że żołądek podskoczył mi do gardła. Kątem oka
spojrzałam na Ashtona, na którego twarzy malował się niepokój, ale również
ciekawość. Czyżby myślał, że posiadam jakieś informacje na temat Harrego Judda?
Szybko skupiłam uwagę na swoim rozmówcy
próbując wytrzymać jego filtrujące spojrzenie. Trzydziestolatek nie zdradzał
swoją miną żadnych myśli czy też uczuć. Gdy skończył przyglądać mi się uważnie,
wyprostował sylwetkę i podszedł do Irwina.
- Nie są państwo zbyt
rozmowni dzisiaj. Rozumiem, stresująca sytuacja, nie znacie mnie, siedzicie tu
przywiązani, nie wiecie dlaczego. Też bym się zamknął w sobie. – Judd oparł
dłonie na ramionach blondyna, który napiął wszystkie mięśnie i spojrzał na mnie
z niepokojem. W tym momencie rozległ się cichy dzwonek wiadomości tekstowej.
Mężczyzna sięgnął do kieszeni po telefon. Wiadomość, którą otrzymał wyraźnie go
usatysfakcjonowała, gdyż lekki uśmiech pojawił się na jego – do tej pory –
pokerowej twarzy. Wstrzymałam oddech. Mężczyzna jednak tylko poklepał Irwina po
ramieniu i uśmiechnął się do mnie, po czym powiedział:
- Panno Hayes, a może
powinienem powiedzieć… panno Blake. Bardzo mi miło panią poznać. Pana również,
panie Irwin. – Serce mało nie wyskoczyło mi z piersi. W czasie, gdy my
czekaliśmy tutaj przywiązani do krzeseł, ktoś szukał informacji na nasz temat.
No pięknie. Ciekawe jak wiele zdążyli się dowiedzieć. Podczas gdy zarówno ja,
jak i mój towarzysz niedoli potrzebowaliśmy natychmiastowej pomocy kardiologa,
Harry Judd kontynuował swoją wypowiedź.
- Złodziej i oszustka.
I to całkiem nieźli, bo jak widzę kartoteki prawie czyste. Kradzieże
kieszonkowe, przekręty finansowe, joyriding, kradzieże samochodów… Nie boicie
się zabrudzić sobie rączek.
- Ma się ten talent. –
Ashton próbował zabrzmieć dumnie i pewnie, jednak jego głos załamał się w
połowie zdania. Judd zaśmiał się pod nosem, po czym gwizdnął. Głośny świst rozprzestrzenił
się echem po pomieszczeniu docierając do jego najdalszych zakamarków. Po chwili
usłyszeliśmy kroki dwóch osób. Nasi porywacze stanęli u boku Judda, a jeden z
nich trzymał w ręku tablet. Harry włożył telefon z powrotem do kieszeni, po
czym skrzyżował ręce na piersi, przez co jego mięśnie wydały się jeszcze większe.
- Zawsze potrafiłem
docenić, jak to ująłeś, talent. Dlatego też mam dla was propozycję. Poszukuję
kogoś do wykonania paru zleceń. Wasza dwójka nadawałaby się idealnie. Jesteście
młodzi, nikt was nie podejrzewa, nie ściga was policja, a macie doświadczenie.
No i najważniejsze, znaliście się z Jamesem, a ten miał u mnie pewien dług,
którego nie spłacił. – Ostatnie zdanie, wypowiedziane z jego ust zabrzmiało
niemalże jak przyznanie się do winy. Nieświadomie wybuchłam histerycznym
śmiechem.
- Ha. I myślisz, że tak
z marszu się zgodzimy dla ciebie pracować? No, muszę przyznać, że masz
zajebiste poczucie humoru. – Nie udało
mi się utrzymać języka za zębami. Ashton również postanowił włączyć się do
konwersacji.
- Zgadzam się ze
Skylar. Przepraszam za słownictwo, ale chyba cię pojebało. Zjawiasz się znikąd
porywasz nas, nie wiedząc nawet kim jesteśmy i oczekujesz, że zechcemy
cokolwiek dla ciebie zrobić? - Powiedział pełnym goryczy tonem. Judd westchnął
jedynie i kiwnął głową w stronę szatyna, po jego prawej, a ten odpalił
urządzenie.
- Chyba nie rozumiecie,
w jakiej sytuacji obecnie się znaleźliście. Nie lubię, gdy ktoś węszy wokół
spraw, w które nie powinien się mieszać. Nie przepadam również za odmową.
Zdajecie sobie sprawę, że zjawianie się w domu martwego oszusta jest dość
niebezpieczne, a przede wszystkim głupie? Macie szczęście, że akurat potrzebuję
kogoś do wykonania dla mnie pewnych zadań, bo inaczej nie siedzielibyście tu
rozmawiając ze mną. – Ashton teatralnie
splunął przez lewe ramię słysząc wypowiedź Judda.
- To raczej chyba ty
nie bardzo rozumiesz, że mamy to gdzieś. Nie będziemy twoimi dziwkami od
brudnej roboty. – Odpowiedział szorstko, a miny na twarzach Harrego oraz jego
kumpli przybrały poważny wyraz.
- Eh, pozwólcie, że wam
coś pokażę. Może ten argument wpłynie na waszą decyzję.
W tym momencie Jones włączył nagranie z
kamery na żywo (jednej z tych, które znajdują się na strzeżonych osiedlach oraz
na ruchliwych skrzyżowaniach - przy odpowiednich umiejętnościach oraz sprzęcie
nie trudno się do takowej podłączyć), która pokazywała Luke’a oraz Caluma stojących
przed domem Hemmingsa, pochłoniętych rozmową na jakiś temat. Widać było, że są
poddenerwowani – nie dziwię się, od paru godzin nie dostali od nas żadnej
wiadomości. Musieli zorientować się, że coś jest nie tak. Po chwili z domu
wyszedł Michael podpalając w drodze papierosa i dołączył do konwersacji. Nagle obraz zniknął, by po chwili powrócić
ukazując zamaskowanego mężczyznę, który machał lufą broni do kamery. To było
pewne, że znajduje się w tej samej okolicy. Zimny pot oblał mój kark, a w
ustach poczułam smak żółci - to żołądek dawał o sobie znać. Nie wiedziałam
również, że moje serce potrafi tak mocno walić. Gdyby jakiś lekarz mnie teraz
zbadał, to w stetoskopie usłyszałby najpewniej dubstep.
- Sprawa wygląda tak. –
Zaczął Judd. – Albo zaczniecie dla mnie pracować, albo każdy z waszych
ślicznych kumpli oberwie kulkę, albo dwie. Ewentualnie pięć. Tego chyba byśmy
nie chcieli.
- Jeśli cokolwiek im
zrobisz… - Ashton wysyczał przez zęby, jednak Judd przerwał mu wpół zdania
- Zabijesz mnie? Haha,
możesz próbować, ale i tak ci się nie uda. To co, zainteresowani ofertą? Czy
mam przedstawić swój ostateczny argument? – W tym momencie Harry uniósł koszulkę
ukazując pistolet, do tej pory schowany pod szarym materiałem.
- Co mielibyśmy dla
ciebie robić? – Poddałam się. Tak czy siak mamy przejebane, więc po co
pogarszać sytuację i skazywać przyjaciół na śmierć? Mamy po zaledwie
dziewiętnaście lat. Jesteśmy nikim w porównaniu z Juddem. Nie mamy pojęcia kim
on jest, a on pewnie za chwilę będzie wiedział jaką bieliznę mam aktualnie na
sobie. Co innego możemy wybrać? Śmierć? No dziękuję bardzo, ale nie skorzystam.
- Póki co macie być w
kontakcie. To oznacza, że gdy zadzwoni telefon - odbieracie, dostajecie smsa z
miejscem spotkania – zjawiacie się bez gadania. Choćby się waliło, paliło,
sralibyście na kiblu czy miziali w samochodzie - zjawiacie się, gdy dostaniecie
wezwanie. Tyle musicie póki co wiedzieć. A teraz mój szanowny kolega Poynter
odwiezie was do najbliższej stacji metra, byście mogli w spokoju dotrzeć do
domu na obiadek u mamusi. – Mężczyzna pstryknął palcami, a jego wspólnicy nas
rozwiązali. Po chwili jednak na nasze głowy powróciły czarne worki.
*
Znów znaleźliśmy się w
czarnym vanie, który kierował się w stronę centrum miasta. Zanim nas do niego
wepchnięto, na naszych telefonach zostały zapisane numery kontaktowe do nowych „pracodawców”. Przez całą drogę Ashton nie odezwał się ani słowem. Ja również
nie byłam w nastroju na pogawędkę. Z
głośników radia płynęły dźwięki starego hitu Phila Collinsa „Another Day in Paradise”…
‘Kolejny dzień w raju’ –
zaśmiałam się cicho w duchu powtarzając tytuł tej piosenki. Jakby życie nie
miało już wystarczającego poczucia humoru, musi mi jeszcze wyjeżdżać z taka ironią.
W końcu samochód zaparkował na chodniku w pobliżu stacji metra „centrum”. Nim
wysiedliśmy, Poynter zdjął nam worki z głów oraz rozwiązał nadgarstki. Wtedy
mogliśmy wysiąść z auta jak gdyby nigdy nic. Gdy tylko nasze stopy zetknęły się
z podłożem, drzwi czarnego vana zamknęły się, a pojazd odjechał z piskiem opon.
Było już późno - gdy spojrzałam na zegarek, ten wskazywał godzinę 19:50. Ręce
nadal trzęsły się nam jak galaretki, po całym dniu mocnych ważeń praktycznie
słaniałam się na nogach, a świadomość, że od teraz miałam być czyjąś marionetką
mało nie doprowadziła mnie do płaczu. Ashton również nie wyglądał najlepiej.
Cera poszarzała mu, jakby zobaczył ducha, usta zaciśnięte miał w cienką kreskę.
Był wkurwiony, zmieszany, zestresowany, a przede wszystkim czuł się przegrany na
starcie. Mną targały w tej chwili dokładnie te same uczucia.
Atak paniki przypłynął
nagle powodując wielką falę łez, która zalała moją twarz. Utraciłam
jedyną ważną dla mnie rzecz – wolność. Próbowałam się opanować lecz nie dałam
rady. Niespodziewanie pomoc nadeszła od strony Irwina choć w nieco innej formie
niż bym się tego spodziewała.
- Ej, ej, nie płacz.
Wyjdziemy jakoś z tego, znajdziemy sposób. Jak nie my to kto? – blondyn
przytulił mnie do siebie mocno i nie puścił choć początkowo chciałam się wyrwać
z uścisku. Po chwili, gdy poczułam bicie jego serca – silny lecz spokojny puls,
dałam za wygraną. Rytmiczne uderzenia powoli uspokoiły mnie i pozwoliły na
opanowanie łez. Nieśmiało wyciągnęłam ręce, by odwzajemnić uścisk. Przez moment
dziękowałam Bogu, że był blisko. Mimo naszych niezbyt przyjaznych relacji, ciepło
bijące od jego ciała sprawiło, że poczułam komfort, którego brakowało mi od
śmierci Jamesa. Poczułam się nieswojo, gdy lekki dreszcz przeszedł mi po
plecach ale postanowiłam go zignorować. To był bardzo dziwny, krępujący, a przy tym uroczy gest z jego strony.
- Lepiej? – Usłyszałam pytanie chłopaka.
- Ekhm tak, dziękuję. –
Wydukałam cicho wciąż wtulona w blondyna. Ten przysunął twarz do mojej i
szepnął do ucha:
- Tak abstrahując od tematu Judda… Gdy w końcu
zdecydujesz się zatopić we mnie swoje pazurki, uprzedź mnie wcześniej okej? Bo wiesz,
musze wziąć prysznic i te sprawy… - no i czar prysł.
- Serio Irwin? Ty tak
na serio? – Odsunęłam się od chłopaka, który zaśmiał się pod nosem. Momentalnie
zapomniałam o całym dzisiejszym zajściu. Skupiłam się na irytacji, której
nieustannym powodem był Ashton Irwin.
________________________________________________________________________________________________
Uff kolejny rozdział za mną! Nie mogę powiedzieć, bym była z neigo zadowolona - przynajmniej z drugiej jego połowy. Niestety tak jest, gdy wena odchodzi, a przed tobą jeszcze pół rozdziału do napisania. No nic. Mam nadzieję, że mimo wszytsko Wam się spodoba i nie zabijecie mnie za tę zwłokę z publikacją ^^
Przepraszam za wszystkie błędy i powtórzenia, najprawdopodobnie zauważę je dzisiaj czytając opublikowany już rozdział w łóżku, więc ewentualne poprawki pojawią się jutro :))
PS. Jak widzicie, zmienił się nieco wygląd bloga. Mam nadzieję, że się wam podoba - dużą rolę w ogarnięciu całego tego syfu miała moja przyjaciółka @Amiya_ , która ogarnia blogspota lepiej niż ja :P Remont na blogu przeprowadzony został z jednego wzglęgu - nudząc się w weekend zrobiłam "plakaty promujące", które Znajdziecie w zakładce "kim oni są?" :)
No, to by było na tyle. Piszcie, co myślicie - zarówno co wam się podobało jak i co było do dupy :)
See ya - Kate xx
Ashton naprawdę mnie dziś rozbawił. Prysznic, serio? hahha a Judd w roli tego złego! Aż sobie wyobraziłam jego akcent, gdy ze spokojem rozmawiał z Ashtonem i Sky. Akcja coraz bardziej się rozkręca!
OdpowiedzUsuńA blogspota może ogarniam trochę więcej niż Ty, ale to nadal za mało niż bym chciała xd Muszę się w końcu z tym CSSem bardziej zaprzyjaźnić xdd
<3~ Grubcio
OdpowiedzUsuńNormalnie wielbię ten fanfic, twój styl i akcję co się dzieje ;u;
OdpowiedzUsuńNiby tutaj zbrodnie, porwania, morderstwa itd, a zaraz jakiś docinek i zamiast zdychać z napięcia zaczynam się histerycznie śmiać xD
Ogólnie cały pomysł na ff mi się podoba, czekam na jakieś zadania dla nich od Judda, o.
świetny ! tak dużo się dzieje i wgl ... xd
OdpowiedzUsuńpodoba mi się Twój styl pisania :)
pozdrawiam i życzę dużo weny :D
/ @foreveralonexx3
Super, chce już następny rozdział!
OdpowiedzUsuńNie sądziłam, ze kiedyś znajdę fanfik z moimi dwoma ulubionymi zespołami, a jednak się udało. :) dziękuję za stworzenie tak świetnego fanfika! Nie mogę się doczekać następnego rozdziału. A tak btw to ciężko mi sobie wyobrazić chłopaków z Mc
OdpowiedzUsuńfly w roli tych "złych", szczególnie Toma.
Wszystkim jest ciężko to sobie wyobrazić, tym bardziej chciałam zrobić z nich "tych złych" ^^
UsuńKIEDY NOWY ROZDZIAŁ? CZEKAM I CZEKAM :C
OdpowiedzUsuń