piątek, 25 lipca 2014

Rozdział VII

Hej :) Jak zwykle mam dla Was soundtrack. Dzisiaj kilka piosenek, na początek Angels&Airwaves - Distraction :) (szukajcie słowa "click" :P)

~*~
(Ashton’s POV)

Minął już prawie tydzień odkąd Skylar Blake zniszczyła moje auto. No dobra, nadal było sprawne, ale miło byłoby móc odpalić je jednym ruchem kluczyka w stacyjce, a ta niestety była złamana. Calum miał niemały kłopot ze zdobyciem części zamiennej, bo przecież musiała być oryginalna. Ten wóz to antyk z 1967 roku, nad którym pracuję już rok, by doprowadzić je do perfekcji, nie było nawet mowy o wstawieniu „czegokolwiek”. Ileż to Hood się naklął na mnie szukając tej stacyjki, aż w końcu Clifford wziął sprawy w swoje ręce i wyszukał kolesia handlującego oryginalnymi częściami zamiennymi na e-bay’u. Przesyłka przyszła w piątek wieczorem. Tego samego dnia rodzice Luke’a wyjeżdżali w delegację, po raz kolejny zostawiając dom do jego dyspozycji. To oznaczało tylko jedno – imprezę.
Dom państwa Hemmings usytuowany był na obrzeżach dzielnicy – w okolicy apartamentowców ze strzeżonymi garażami i zielonymi trawnikami. Piętrowy dom był zdecydowanie za duży jak dla trzyosobowej rodziny, ale gdy ma się pieniądze, to dlaczego ich nie zainwestować? Otoczenie tutaj zupełnie odbiegało od tego, w którym wychowywała się nasza czwórka. Tutejsza młodzież chodziła do prywatnych szkół, grała w Lacrosse i Krykieta, jeździła sportowymi brykami. My wychowaliśmy się kopiąc piłkę na podwórku uważając, by nie rozbić szyby sąsiada z naprzeciwka, a drogę do szkoły pokonywaliśmy cuchnącym autobusem albo na rowerach. Luke nadal należał do „naszego podwórka” mimo przeprowadzki w to miejsce w wieku 13 lat. Jego ojciec praktycznie z dnia na dzień dorobił się dość grubej kasy i założył własną działalność. Niestety zrobił to kosztem wychowania nastoletniego syna, który no cóż… miał za kumpli mnie, Caluma i Michaela. Gdyby tatuś zajął się młodym w porę, ten pewnie w tej chwili przygotowywałby się do studiów prawniczych, albo szedł w ślady ojca wybierając uczelnię, po której zostałby architektem. Tymczasem Luke był jego „największą porażką życiową”, zmarnowanym talentem chodzącym do publicznego college’u, bez perspektyw i marzeń. Gdyby tylko wiedział, że Luke figuruje na liście studentów jedynie dzięki magicznym sztuczkom Clifforda…
Po raz ostatni przeciągnąłem szmatką po masce mojego auta, po czym zamknąłem garaż i udałem się do środka. Kluczyki od wozu rzuciłem na hebanową komodę usytuowaną pod abstrakcyjnym obrazem w przedpokoju, po czym udałem się schodami na dół – do piwnicy. Rodzice Hemmingsa, chyba nie chcąc, by ten przynosił im wstyd przy gościach udostępnili mu całą piwnicę. Dzięki temu Luke miał mieszkanie w mieszkaniu i praktycznie nigdy nie widywał się ze starymi. Ci i tak wyjeżdżali na całe miesiące w delegacje pozostawiając go samemu sobie… żyć, nie umierać. Pokój Luke’a wyglądał jak po przejściu tornada. Puste butelki na ziemi, stos zwykle poukładanych alfabetycznie płyt rozrzucony był przy drogim sprzęcie grającym, gdzieniegdzie walały się puste opakowania po chipsach. Towarzystwo zebrało się do domów około piątej nad ranem. My zostaliśmy – Ja montowałem nową stacyjkę, a Michael zajmował swoim cielskiem całą kanapę ustawioną po środku pomieszczenia. Caluma jak zwykle brakowało – pewnie drzemał w sypialni Liz i Andy’ego, po zabawie z przypadkową laską, która poleciała na jego tani podryw. Luke również opuścił mieszkanie wcześniej, zawsze wychodził z imprezy przed wszystkimi zostawiając towarzystwo na mojej głowie. Nie miałem nic przeciwko, z przyjemnością opróżniałem barek jego starych i korzystałem ze wszelkich dogodności tego gniazdka. Nie zważając na kumpla o niebieskich włosach wpakowałem się na kanapę przygniatając jego nogi i tym samym – wybudzając go ze snu.
- Kurwa Ashton, ja tu śpię!
- Jest po pierwszej cieciu, czas wstawać. Gdzie Hood?
- A jak myślisz… Ugh weź tę dupę z moich nóg! – Mike wyswobodził się zwalając mnie na ziemię, co mój tyłek odczuł boleśnie upadając wprost na butelkę. Skrzywiłem się, a z moich ust wydobył się jęk bólu.
- Może by tak delikatniej Clifford, co?
- Może gdybyś tak łaskawie nie pakował się na kanapę, na której próbowałem odespać imprezę, to nie wylądowałbyś na podłodze z butelką w dupie. – Spojrzałem na niego wymownie i podniosłem się z podłogi. W tym momencie rozczochrany Calum wszedł do pokoju mało nie potykając się o leżące wszędzie rzeczy.
- Chyba się zakochałem… - powiedział wpółprzytomny.
- Tsa? – Odparłem ironicznie.  – Jak miała na imię?
- Eee… - Brunet spojrzał w sufit próbując przypomnieć sobie jakieś informacje o dziewczynie, którą parę godzin temu zaliczył na piętrze.  – Alice? A może Mary…
- Nie wysilaj się, bo jeszcze paraliżu dostaniesz.
- Ale mówię ci Ash.  Była piękna i miała takie fajne, kształtne piersi. I jeszcze żadna nie zrobiła mi tak dobrej…
- Nie kończ! – Wspólnie z Michaelem jak jeden mąż powstrzymaliśmy kumpla od zwierzeń. Ten westchnął tylko ciężko i usiadł na oparciu kanapy. Ja tym czasem począłem  zbierać płyty układając je, niekoniecznie w porządku alfabetycznym, z powrotem na półkę. Moją uwagę przykuł kalendarz zawieszony tuż nad biurkiem Hemmingsa z zaznaczoną dzisiejszą datą. W czerwonym kółku widniały dwie litery ‘Y’ oraz ‘C’.
- Ej, dzisiaj jest koncert Yellowcard?  - Spytałem zaciekawiony. Uwielbiam ten zespół. Może nie tak bardzo jak młody, który czasem słysząc ich piosenkę zachowuje się jak trzynastoletnia fangirl,  ale mimo wszystko… koncert? Ja się piszę!
- No, Luke coś wspominał, że się wybiera… Podobno ma bilety VIP - Clifford również podniósł tyłek z kanapy.
- Skąd ten gnojek wytrzasnął VIPki?
- Kupił? Zdobył? Nie wiem, jak chcesz to mogę załatwić też nam. Koncert się chyba jeszcze nie wyprzedał.
- No to na co czekasz! Gnojek sam się będzie bawić na koncercie i zostawi nas tu z tym syfem? Po moim trupie.
- Z tego co wiem, to chyba nie idzie sam, a z jakąś kumpelą. – Calum przeciągnął się w progu, zanim zniknął za drzwiami wynosząc torbę wypełnioną opróżnionymi butelkami po tequili.
- Kumpelą… a ja myślałem, że on gra do innej drużyny. – Michael ironicznie podsumował to, co myśli na temat naszego blond kumpla
- Może dlatego to tylko kumpela… - Zawtórowałem.

~*~
(Luke’s POV)
<click>
Uwielbiam to uczucie, gdy jadąc motocyklem wiatr smaga moje ciało. Uwielbiam zawrotną prędkość, z jaką mogę mknąć przez zatłoczone ulice Sydney. Uwielbiam ten zastrzyk adrenaliny podnoszący tętno przed każdym zakrętem i chwilę, gdy je mijam, a do moich komórek napływa endorfina – hormon szczęścia. Lepsze niż jakikolwiek narkotyk. Spieszyłem się do domu Sky, byłem już trochę spóźniony więc kilka razy złamałem przepisy próbując dojechać szybciej. Miałem nadzieję, że nigdzie w pobliżu nie ma policji. Ostatnie czego potrzebowałem, to zatrzymanie przez gliny za nieprzepisową jazdę. Koniec końców dojechałem pod starą kamienicę i zaparkowałem swoją maszynę , po cichu mając nadzieję, ze Skylar nie usłyszała ryku silnika. Tak bardzo jak uwielbiała motocykle, panicznie bała się nimi jeździć. Dzisiaj miałem ambitny plan to zmienić. Ruszyłem w kierunku klatki schodowej chowając za plecami kask. Gdy zaszedłem pod drzwi wyciągnąłem rękę, by zapukać, ale w tym momencie usłyszałem Jamesa rozmawiającego o czymś po drugiej stronie. Szybko się zorientowałem, że była to rozmowa telefoniczna. Bourne mówił dziwnie zachrypniętym głosem. Mówił… właściwie to warczał do słuchawki odgrażając się swojemu rozmówcy. To głupie, tak podsłuchiwać czyjeś rozmowy lecz nic nie poradzę, że to, co słyszałem automatycznie wzbudziło moją ciekawość.
„ Możecie sobie mówić, co chcecie. Nie pracuję już dla was!”
„Czasy dobroci się skończyły! Każ Juddowi wsadzić sobie ten szantaż w dupę. Na pewno zrobi mu to dobrze!”
„Niech spierdala! Nie będę pionkiem w jego brudnej grze! Prędzej zdechnę, niż wpakuję się w te gówno ponownie!”
- W co ty się snów wpakowałeś James? – Powiedziałem do siebie cicho, po czym zapukałem do drzwi. Chwilę później niska brunetka ubrana na czarno pojawiła się przed moimi oczami.
- Ileż można na ciebie czekać?! Czy chociaż raz zjawisz się o czasie? I co tam trzymasz za plecami? – Spytała podirytowana
- Hej Sky. Mi też miło cię widzieć.
- Cześć młody! – Usłyszałem Jamesa, który ukazał się w korytarzu. Widać było, że nieźle oberwał. Ślady pobicia nie były świeże, więc pewnie dostał jakiś tydzień, może dwa temu. Opuchlizna pod lewym okiem zmalała na tyle, by blondyn był w stanie w ogóle przymknąć powiekę. Rozcięta warga pokryta była skrzepem krwi, siniaki na odkrytych ramionach nie były fioletowe - powoli zmieniały barwę z purpury na zgniłą zieleń, niektóre nawet przybrały nieco żółtawy odcień.
- Siema James, co ci się stało?
- Starzy znajomi. Nic wielkiego. To co, idziecie na randkę?
- Wow, wow, przystopuj z tą randką. Idziemy na koncert. – Zaśmiałem się, podczas gdy Skylar spojrzała na Bourne’a z politowaniem.
- Pamiętaj, że mamy rozmowę do skończenia. – Rzuciła w jego stronę zakładając kurtkę. Widać było, że jest na niego wkurzona. Ciekaw byłem, dlaczego…
- Dobrej zabawy. – Blondyn skinął głową, a ja odwzajemniłem gest, po czym wręczyłem dziewczynie kask. Spojrzała się na mnie jak na idiotę.
- Po chuj mi to dajesz?
- Zobaczysz. - Oboje wyszliśmy z mieszkania, po czym udaliśmy się na parking. Brunetka rozejrzała się zaniepokojona, gdyż nie zobaczyła w okolicy Range Rovera.
- Gdzie twój wóz? – Spytała.
- Dziś pojedziemy innym środkiem transportu. – Jej przerażony wzrok mnie rozbawił.
- Eee, to może ja pojadę metrem…
- Nie świruj. Nic ci nie będzie. – Odparłem i popchnąłem dziewczynę w kierunku czarnej Yamahy.

***

- Już…nigdy…więcej...nigdzie…z…tobą… NIE JADĘ! – Skylar wykrzyczała ostatnie słowa schodząc roztrzęsiona z motocykla. Przyznaję, mogłem jechać ostrożniej. Ale gdzie w takim wypadku zabawa?
- Daj spokój, było fajnie.
- Fajnie? FAJNIE?! Pieprzę ciebie i ten twój zasrany motor! Mało nie dostałam zawału, gdy wyprzedzałeś tę ciężarówkę!
- Tchórz.
- Dupek. – Brunetka odwróciła się na pięcie i ruszyła w kierunku wejścia do teatru, w którym odbywał się koncert. Westchnąłem ciężko i ruszyłem za nią.
Bez trudu znaleźliśmy swoje miejsca. Fakt, wolałbym stać w tłumie przeciskając się do barierek, jednak widok z miejsca VIP też był niczego sobie. Dodatkowym atutem była możliwość napawania się muzyką bez obawy, że zostaniesz rozgnieciony niczym robak. Chwilę po naszym przybyciu światła pociemniały, co oznaczało, że show za chwilę się zacznie. Chyba było po mnie widać, że nie mogę się doczekać koncertu, aż mnie nosiło i nie potrafiłem stać spokojnie w miejscu. Sky to zauważyła i się roześmiała.
- Podekscytowany?
- Troszeczkę…
- Widać. – Oboje zaczęliśmy się śmiać.
~*~
(Ashton’s POV)

Gdy podjechaliśmy pod teatr, do koncertu zostało parę minut. Clifford jednak załatwił nam VIP-owskie miejscówki, więc nie martwiłem się o to, że będę musiał stać z lornetką, by móc cokolwiek zobaczyć. Loża usytuowana była po prawej stronie Sali, na tyle blisko, by widzieć dokładnie scenę. Cal z Michaelem poszli szukać naszych miejsc, gdy ja rozglądałem się za blond czupryną. Nie trudno było zlokalizować Hemmingsa będącego wyższym pod połowy zgromadzonych tu osób. Oczywiście nie stał sam, jednak nie byłem w stanie rozpoznać osoby stojącej po jego prawej. Zauważyłem, że obok niego jest wolne miejsce, więc podążyłem w tamtejszym kierunku.
- Siema Luke, co za niespodzianka. – Rzuciłem w stronę chłopaka, gdy znalazłem się u jego boku. Nie wyglądał na szczególnie zaskoczonego. W sumie to było dość logiczne, że pojawię się na tym koncercie jak tylko się o nim dowiem.
- Hej Ashton. Mam nadzieję, że mój dom nadal stoi nienaruszony… - A ten tylko o jednym…
- O dziwo bawiliśmy się grzecznie. Nie sprawdzałem wprawdzie pokoju twoich starych, ale w nocy był tam Cal, więc wnioskuję, że nie jest za ciekawie.
- Coś tam słyszałem…
- Ponoć się zakochał.
- Szybki jest.
- Tak jak jego numerki. – Luke parsknął pod nosem słysząc moją uwagę.
- O właśnie, bo w sumie to jeszcze nie znacie się z moją znajomą. – Młody odwrócił się i szturchnął w ramię dziewczynę zapatrzoną w ekran telefonu. Wyglądała dziwnie znajomo… - Sky, to jest Ashton, Ashton, poznaj Sk…
- No chyba ty. No ty sobie chyba kurwa jakieś żarty ze mnie stroisz. Na serio Hemmings?! Skylar Blake?
- O kurwa Ashton. – Brunetka wydawała się byś równie zaskoczona, co ja. Wszechświat na serio pogrywa sobie ze mną w jakieś dziwne gierki i bawi się moją psychiką. W tym momencie rozbrzmiały pierwsze dźwięki utworu rozpoczynającego koncert grupy.
- Chwila… to wy się znacie? – Luke próbował przekrzyknąć dudnienie basu.
- No kurwa to ona zajumała mi auto i rozpierdoliła stacyjkę! Zapłacisz mi za to dziwko!
- Jak mnie nazwałeś?! – Sky miała chyba kompleks na punkcie tego słowa, bo odwróciła się całą sylwetką w moim kierunku stając z założonymi rękoma. Jej mina wyrażała głęboką pogardę dla mojej osoby. Ja z reszta miałem podobny wyraz twarzy. Zmierzyłem ją wzrokiem próbując skupić się na negatywnym aspekcie jej osoby, czyli tym wszystkim co nie było zabójczym wyglądem i talentem do kradzieży. Co za irytujące małe stworzenie. Gdyby nie była dziewczyną to już dawno moja pięść spotkałaby się z jej twarzą.
- Słyszałaś księżniczko.
- No to się porobiło… - Luke westchnął ciężko i spojrzał w górę w momencie, gdy uświadomił sobie, co go za chwilę czeka.

~*~
(Luke’s POV)

Mniej więcej w połowie koncertu miałem dość. Okej, rozumiem nie lubią się. Nie polubią. Nawet mnie to nie obchodzi. Jak dla mnie to mogą się pozabijać. Ale nie kurwa na koncercie mojego ulubionego zespołu. Ta dwójka cały czas łypała na siebie nienawistnymi spojrzeniami, a ja…stałem pomiędzy nimi. Próbując się skupić na muzyce.
Niestety okazało się to niemożliwe. Gdy po raz kolejny Ashton skierował w stronę Skylar dwuznaczną uwagę nie wytrzymałem. Chwyciłem oboje za chabety i przyciągnąłem do siebie tak, by mogli mnie usłyszeć.
- Jeśli zaraz się nie zamkniecie to obiecuję wam, że każdemu osobiście wbiję scyzoryk znajdujący się obecnie w mojej kieszeni w oko. A potem w krtań, tak by mieć pewność, że nie wydacie z siebie już ani słowa. Jak macie zamiar się kłócić zróbcie to na zewnątrz i dajcie człowiekowi posłuchać w spokoju zajebistej muzyki. Bo TAK SIĘ KURWA NIE DA!
- Boże, Hemmings, nie widziałem cię jeszcze w takim stanie…
- Morda w kubeł Irwin, ja nie żartowałem.
- Ugh masz rację Luke, ja wychodzę. Nie mam zamiaru gapić się na tę wiewiórzą gębę.
- Serio? Tylko na tyle Cię stać?
                                                           - Czy oni tak na serio????
- Wypierdalać! Powiedziałem na tyle głośno, by dotarło do obojga. Irwin jedynie wywrócił oczami, a Sky prychnęła teatralnie, co spotkało się z moim wymownym spojrzeniem, które najwyraźniej podziałało, bo oboje ruszyli w kierunku wyjścia.
~*~
(Ashton’s POV)
Ile jeszcze razy wpadnę na tę dziewczynę, zanim zrobię jej krzywdę?!
Wyszedłem poirytowany z budynku i zapaliłem papierosa jak tylko moje stopy zetknęły się z chodnikiem. Wieczór był dość chłodny, a przede wszystkim wietrzny, więc mało co widziałem przez włosy wpadające mi na oczy. Gwałtownie zgarnąłem je z twarzy i wypuściłem smugę dymu z ust. Przeklęta Skylar Blake… pojawia się wszędzie tam, gdzie akurat jestem ja i psuje wszystko. Już na pamięć znam to spojrzenie, którym była łaskawa obdarowywać mnie przy każdym spotkaniu.
CO ZA IRYTUJĄCA KOBIETA!
Fakt, podziwiam ją. Jest zdolną oszustką i całkiem niezłą aktorką. Fakt, podoba mi się i jest intrygująca. Dziwię się, że Luke jej jeszcze nie przeleciał (choć, kto go tam wie, może i to zrobił… albo faktycznie jest gejem). Sam jeszcze niedawno fantazjowałem o ostrej jeździe z nią na tylnym siedzeniu mojego camaro, ale po ostatniej akcji Skylar Blake ma szansę zbliżyć się do mojego auta tylko jako zwłoki w worku zapakowane do bagażnika, albo pod jego kołami. A najlepiej najpierw pod kołami, a potem w worku… Gdy tak wyobrażałem sobie piękną scenę zabójstwa, obiekt tych fantazji pojawił się przed moimi oczami. Pełen złości, naruszając jak zwykle, moją przestrzeń osobistą.
- Jaki jest twój problem koleś?! Nie możesz znieść, że laska jest od ciebie lepsza, co? – Dziewczyna o kasztanowych włosach krzyczała na całą ulicę zwracając uwagę przechodniów. Wywróciłem oczami i wypuściłem dym z papierosa wprost na jej twarz. Jej mina była bezcenna.
- Po co ten pretensjonalny ton kochanie? Po co ten krzyk i złość? Przyznaję, jesteś całkiem niezła, w sumie to jesteś tak dobra jak ja, jeśli chodzi o kradzież. Na ładne ciuszki pewnie jesteś w stanie sobie spokojnie zarobić. Komóreczkę i samochód pewnie i tak dostałaś od rodziców na gwiazdkę. Spoko, rozumiem, sam kradnę dla przyjemności. Nie potrafisz jednak znieść uwag na swój temat. Trochę dystansu złotko. – Wygiąłem usta w półuśmiechu i nie tracąc kontaktu wzrokowego z rozmówczynią rzuciłem szluga na chodnik.
- Oh proszę, i kto to mówi? Megaloman z obsesją na punkcie starego grata, o tak wielkim ego, że zaczynam się zastanawiać jak małego musisz mieć w spodniach. Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo się różnimy! – Dziewczyna zaczynała tracić cierpliwość.
- Swoim, jak go nazwałaś „małym”, to ja się mogę pochwalić, ale nie chcę przyprawić pozostałych mężczyzn tutaj o kompleksy. Na prywatny pokaz zapraszam do swojego grata. Po wszystkim pewnie dasz mi rabat. – Gdy tylko wypowiedziałem ostatnie słowa dotarło do mnie, że przegiąłem. Skylar Blake stała przede mną wyraźnie dotknięta i zdecydowanie wkurwiona z otwartymi ustami i łzami w oczach. Automatycznie począłem szukać słów wyjaśnienia. Nie mogłem pozwolić jej przecież rozpłakać się na ulicy. Dziewczyna miała jakiś problem, który niechcący udawało mi się poruszać trochę za często. Otworzyłem usta, by ją przeprosić
- Sky, ja…
- Wiesz co? Nie. Już nic nie mów. Lepiej posłuchaj uważnie. Prosiłam cię, byś nie nazywał mnie dziwką. Nigdy, ale to PRZENIGDY!
- Dlaczego masz na tym punkcie straszną schizę? Jesteśmy dość podobni, oboje kradniemy dla zabawy. Fakt, mam trochę niewybredne pociski, ale zluzuj trochę z tonu.
- Schizę? Kurwa, jaki ty jesteś bezczelnie głupi. Nie masz pojęcia, co przeszłam w życiu. Nie wiesz jak bardzo się różnimy…
- To mnie oświeć.
- Proszę bardzo. Uciekłam z domu w wieku siedemnastu lat. Wiesz dlaczego? Bo mój pożal się boże ojciec mnie molestował i znęcał się nade mną psychicznie – Zatkało mnie. Takiej informacji nie spodziewałem się usłyszeć. Skylar była cała roztrzęsiona, a po jej oblanych rumieńcem policzkach było widać, że wcale nie chce poruszać tego tematu. Pierwsza łza spłynęła po twarzydziewczyny, gdy ta kontynuowała wypowiedź.
– Chcesz wiedzieć jak się czułam? Jak dziwka. Gdy mój kochany tatuś dotykał mnie w miejscach, w których nikt nie powinien dotykać własnego dziecka. Gdy podczas próby przeciwstawienia mu się przyduszał mnie poduszką tak, bym przestała krzyczeć i nie obudziła matki, która z resztą doskonale wiedziała, co dzieje się w moim pokoju nocą. Czułam się brudna, wykorzystana i zbrukana. Dziwka – to jest bardzo dobre określenie. No więc co mi pozostało? Któregoś dnia ukradłam ojcu kartę i wypłaciłam z banku wszystkie pieniądze, potem przyjechałam tutaj. A tutaj? A jakiś koleś chciał mnie zgwałcić. Fajnie, co nie? Z deszczu pod rynnę kurwa. Twój najlepszy kumpel uratował mi życie. Pokazał mi wasz świat i wiesz co? Ten świat jest zajebisty. Mógłby być jeszcze lepszy, ale przyszło mi oglądać twoją gębę.  Zadowolony? Podobała się bajeczka na dobranoc? – Sky skąpana była we łzach, a mi pękło serce. Ledwo ją znałem, a już zdążyłem przysporzyć jej tyle cierpienia, wywołując bolesne wspomnienia. Stałem tak przez chwilę milcząc, nie wiedziałem co powiedzieć. Właśnie opowiedziała mi historię swojego życia, chyba nie spodziewała się, że przyjmę to na spokojnie?!
Koncert dobiegł końca i w tym momencie otoczył nas tłum ludzi wylewających się z teatru. Lada moment dołączą do naszej dwójki chłopcy. Luke pewnie mi przypierdoli, gdy zobaczy w jakim stanie jest jego przyjaciółka i w sumie to mi się należy. Podrapałem się po czole szukając odpowiednich słów. Niestety miałem kompletną pustkę w głowie. Blake próbowała wytrzeć łzy rękawem rozmazując przy tym cały makijaż. Zdjąłem bandamę z włosów i podałem ją dziewczynie, a ta popatrzyła na mnie jak na kompletnego kretyna.
- Przepraszam, nie mam chusteczek. I przepraszam, że przeze mnie płaczesz. Jestem kretynem, nie wiedziałem co przeszłaś.
- No raczej.  – Brunetka otarła łzy. Ciekawe ile czasu zajmie teraz odplamianie tego całego tuszu… - Po prostu oszczędź sobie dwuznacznych tekstów, a będzie spoko. – Odpowiedziała spoglądając w niebo, na którym mimo braku chmur trudno było szukać gwiazd. Wiatr ucichł, lecz nadal robiło się coraz chłodniej. Ludzie głośno komentowali koncert zatrzymując się w pobliżu na papierosa, czy po prostu, by pogadać. Nasza dwójka stała tak w milczeniu jeszcze przez chwilę, gdy nagle wyraz twarzy Sky się zmienił. Spoglądała w tłum zaintrygowana. Zwróciłem głowę w tym samym kierunku i dostrzegłem kuśtykającego blondyna, który zmierzał w naszą stronę.
- James? Co do cholery? – Powiedziała półgłosem.

~*~
(Luke’s POV)

Ostatnie uderzenia perkusji, ostatnie pociągnięcia smyczkiem, ostatni gitarowy riff… W genialny sposób zakończył się koncert Yellowcard  wiecznie żywym hitem „Ocean Avenue”. Niesamowite przeżycie usłyszeć ten kawałek na żywo. Naładowany pozytywną energią, zapomniawszy o słabym początku imprezy począłem przeciskać się w tłumie szukając wyjścia. Michael z Calumem podążali tuż za mną. Nie powiem, byłem ciekaw gdzie zniknął Irwin oraz Sky, najpewniej kłócili się gdzieś pod klubem zakłócając ciszę nocną. W sumie dobrze, że wyszli. Miałem okazję napawać się tym wydarzeniem w spokoju.
W końcu dotarłem do drzwi wyjściowych i wydostałem się na zewnątrz. Była już noc. Na bezchmurnym niebie widniał jedynie półksiężyc, powietrze stało w miejscu, jakby na coś czekało. Ludzie przepychali się, każdy kierując się w swoją stronę, nie zważając na innych. Rozejrzałem się w koło, ale wszędzie dostrzegałem jedynie obce twarze.
Wtedy zobaczyłem Jamesa. Kulał na prawą nogę, ale zdeterminowany zmierzał w moim kierunku.
Nie, nie w moim… W kierunku Skylar i Ashtona stojących na środku chodnika na wprost mnie. Odwróceni tyłem również patrzyli w stronę trzydziestolatka. Gdy ten podszedł do nich, począł coś nerwowo opowiadać, jednak stałem za daleko, by móc odczytać cokolwiek z ruchu warg.
- Kim jest ten koleś, co stoi z Ashtonem i Skylar? – Calum stanął obok mnie, również zaciekawiony tą sceną.
- Nie mam pojęcia.
- Czy mi się wydaje czy to jest… Brunet wskazał palcem mały, czerwony punkt migotający na kurtce Skylar. Ten mały czerwony punkcik powoli poruszał się zmierzając w kierunku jej karku, by po chwili zniknąć i pojawić się w innym miejscu. Na blond czuprynie Bourne’a. Rzuciłem się do biegu, a z moich ust wydobył się krzyk przerażenia.
- James!

Wtedy padł strzał.

___________________________________________________________________________________________

Tak wiem, długo kazałam Wam czekać na ten rozdział, za co z całego serca przepraszam. Przepraszam również za to, że nie jest jakoś zajebiście napisany. W mojej głowie był genialny, ale ten geniusz jakoś... nie chciał się przelać na elektroniczny papier Word'a. Mimo wszystko mam nadzieję, że Wam się podoba :) Rozdział dedykuję Kamili, już ona wie dlaczego :P



1 komentarz:

  1. Ale się działo! Może teraz Ashton trochę się pohamuje z głupimi tekstami, a Sky szkoda trochę. No i ciekawe, czy James przeżyje! Czekam na następny rozdział. :D

    OdpowiedzUsuń