środa, 9 lipca 2014

Rozdział VI



A jako soundtrack: The Killers - "Joy ride"

~*~

Nieprzytomny trzydziestolatek rzucony został na zimny chodnik niczym rozjechane przez ciężarówkę truchło. Tak też wyglądał – zakrwawiony nos oraz usta, podbite oczy, koszula w strzępach... Rozstał nieźle poturbowany. Podbiegłam do przyjaciela i przekręciłam jego głowę tak, by nie zakrztusił się krwią.
- Boże James, w co ty się wpakowałeś. – Powiedziałam z przerażeniem w głosie. Nie mogłam wezwać policji - on był na warunkowym, ja zaginioną, która nie chce, by ją odnaleziono. Rozejrzałam się w koło w poszukiwaniu pomocy, jednak przechodnie tylko oglądali się na nas, a potem obojętnie mijali. No wielkie dzięki za tak zwaną „ludzką życzliwość”.
- Popatrzeć to lubicie, ale pomóc to już nikt nie raczy?! - Rzuciłam w ich kierunku, ale jedynie odwracali wzrok.
- No kurwa zajebiście. – dodałam sama do siebie. – Dzięki! – Posłałam w ich kierunku ironiczny uśmiech.
‘Myśl Skylar, myśl do cholery!’ - Próbowałam się skupić, by wpaść na jakiś plan działania. Żadna taksówka nie przyjmie dziewczyny z poturbowanym, wyglądającym jak zachlany menel facetem. Szpital odpada, policja też. Nie ukradnę przecież samochodu!
A właściwie…
Poczęłam gorączkowo przeszukiwać kieszenie Bourne’a, gdy w końcu natknęłam się na to, na co liczyłam – wytrychy. ‘Dobry, poczciwy James, starego psa nie oduczysz pewnych sztuczek, co?’* uśmiechnęłam się w duchu i podniosłam się z ziemi.
‘No dobra, co teraz?’ – Prowadziłam wewnętrzny dialog ze sobą układając w myślach plan. Nie należę do dziewczyn, które wiecznie płaczą nad swoim losem, bo im się „paznokieć złamał”. Wierzę, że z każdej sytuacji jest wyjście. Trzeba tylko ruszyć głową, a nie czekać na rycerza na białym rumaku, który cię uratuje pocałunkiem. Zawsze wolałam postać Kobiety-Kot, niż Królewny Śnieżki i jak widać odbija się to na moim charakterze.
Robiło się coraz chłodniej, a na zegarze dochodziła trzecia w nocy. Przez niebo zasnute chmurami ciemność roztaczająca się nad miastem była tym bardziej przytłaczająca. W okolicy stało wiele samochodów, ale ja szukałam w szczególności tych starszych. Łatwiej ukraść, łatwiej odpalić, a i właściciel nie będzie aż tak za nim płakał. Samochód musiał znajdować się dość blisko, bym dała radę dotaszczyć do niego Jamesa. Moją uwagę przykuł, czarny muscle car, którego marki z braku odpowiedniego oświetlenia nie rozpoznałam. Wzięłam głęboki oddech i zaciągnęłam nieprzytomne ciało Bourne’a do wozu.
- Ja pierdolę ile ty ważysz! Od jutra dieta James, jak boga kocham. Koniec z piwem i chipsami. – wyjęczałam układając przyjaciela w nowym miejscu.
     Samochód, który właśnie miałam zamiar „pożyczyć” był stary, ale jednocześnie zadbany – właściciel musiał uwielbiać to cacko. ‘Oddam przy okazji’ pomyślałam i przypomniałam sobie trzy zasady włamań według Jamesa:
    1.Wyczucie – należy kontrolować to co się robi. Umieć wyczuć, w którym momencie zapadki znalazły się na właściwym miejscu.
    2. Spokój – jak będziesz się stresować, to gówno ci wyjdzie i spierdolisz robotę
    3. Technika – bez niej otworzysz zamek w 5 minut, z nią – w 10 sekund.
‘No dobra James, wyczucie mam, spokój też… sprawdźmy jak tam moja technika”. Wsunęłam pierwszy, płaski wytrych do zamka – pasował. Teraz drugi, służący do przesuwania zapadek. Początkowo nie mogłam wyczuć poszczególnych przesunięć, ale po chwili, gdy jedna z zapadek wskoczyła na swoje miejsce poczułam się bardziej pewnie. Kolejne poszły sprawniej i drzwi otworzyłam w zaledwie minutę.
- Powinieneś być ze mnie dumny. – zadowolona otworzyłam od środka resztę drzwi i z wielkim trudem „wcisnęłam” Jamesa na tylne siedzenie wozu, sama zajmując fotel kierowcy. Nigdy w życiu nie ukradłam auta. Jasne, James pokazywał mi co i jak, często też pomagałam mu w akcjach, ale nigdy nie ukradłam samochodu w pojedynkę. Zaczęłam się stresować, gdyż przede mną była najtrudniejsza część. Jak do cholery odpalić to coś. Uporawszy się z dość prymitywną stacyjką udało mi się uruchomić silnik. Właściciel będzie niestety musiał się wybrać do mechanika… o ile w ogóle odzyska maszynę. Mruczenie spod maski mile połechtało moje uszy. To jest dobry samochód i na pewno brzmi pięknie przy pełnej prędkości. Szkoda tylko, że w chwili obecnej głośna maszyna nie jest mi potrzebna. 

~*~

- Gdzie jest kurwa moje Camaro?! Hemmings, zamknąłeś mój wóz jak wysiadałeś?! – Widok pustego miejsca parkingowego przyprawił mnie o palpitacje serca. Mój.ukochany.wóz.zniknął. Czy ten dzień może być jeszcze gorszy?! Z przypływie złości złapałem koszulkę blondyna i przysunąłem go do siebie wbijając w niego wzrok. Luke wyglądał na zdziwionego, ale mimo wszystko jak zwykle pozostawał opanowany.
- Stary, patrzyłeś mi na ręce. Na pewno… powtarzam, NA PEWNO zamknąłem twój samochód. A teraz, czy mógłbyś łaskawie mnie puścić? Zagnieciesz mi koszulkę. – Chłopak wydął usta w dziubek żartując sobie ze mnie. Odepchnąłem go puszczając materiał i splunąłem nagromadzoną w ustach śliną na chodnik obok niego.
- Jeśli przez ciebie ukradli mi auto, to możesz być pewien, że zajebię cię własnymi rękoma. Gdzie jest kurwa moje Camaro?! – Po raz drugi wykrzyczałem w gniewie to pytanie. Michaelowi zebrało się wyraźnie na żarty, gdyż komentował całe zdarzenie szeptem do ucha Caluma.
- Śmieszy cię coś Clifford?
- Nie… absolutnie nic. Zastanawiam się tylko ile razy dasz się jeszcze okraść w tym miesiącu. – koleś zdecydowanie nie wie, kiedy należy trzymać język za zębami. Pozostała dwójka moich tak zwanych „przyjaciół” wybuchła śmiechem. Zrezygnowany i wkurwiony spojrzałem w zasnute niebo chmurami pytając w duchu „Dlaczego ja”.
- No, ja się zastanawiam, jak wrócimy do domu bez auta.
- Pff, jeszcze pytasz – Calum roześmiał się pod nosem dając do zrozumienia, co ma właśnie w planach. Wywróciłem oczami i sięgnąłem do kieszeni, by wyjąć telefon i momentalnie dostałem białej gorączki. Musiał wypaść przy wysiadaniu z wozu.
- No i kurwa telefon też przepadł. Ja pierdole, zabijcie mnie…

~*~ 

Jechałam uważnie pilnując, by zatrzymywać się na wszystkich znakach STOP, nie przekraczać linii ciągłych i przepuszczać pijanych pieszych na przejściach. Ostatnie czego w tym momencie pragnęłam, to zatrzymanie przez gliny. Niestety przestrzegając przepisów jazda strasznie się dłuży, odpaliłam więc radio, a z głośników popłynęły dźwięki jednej z piosenek The Wombats.
- Masz dobry gust koleś - pochwaliłam właściciela auta przypominając sobie jednocześnie, jak pokazałam ten utwór Hemmingsowi, który z miejsca się z nim zakochał. Tytuł brzmiał „Jump into the fog”. Co chwila kontrolowałam w tylnym lusterku stan Jamesa, który nie wyglądał za ciekawie, jednak powoli wracał do przytomności, gdyż co chwila słyszałam jęki bólu. Dopiero prowadząc maszynę rozpoznałam markę samochodu – było to oryginalne camaro z 1967 roku. Dokładnie takie samo jak…
Eee nie. Niemożliwe, żebym ukradła samochód Ashtona. To by było piękne, ale no właśnie… zbyt piękne, by było prawdziwe. Kątem oka dostrzegłam jednak granatową bandamę rzuconą na fotel pasażera.
- Ha, a jednak! – Pisnęłam z podniecenia jak mała dziewczynka. Wywinąć taki numer temu aroganckiemu dupkowi, ha! Genialne! Swoją drogą, ile on ich ma? Jedną miał na sobie w klubie, tu leży druga… Nie zdziwiłabym się, gdyby miał gablotkę różnokolorowych, złożonych od linijki chust, każdą podpisaną z imienia i nazwiska.

*

Udało mi się dojechać do naszego mieszkania i pomóc wejść już przytomnemu Jamesowi. Chłopak dopiero co odzyskał przytomność, a liczne siniaki i stłuczenia utrudniały mu chód. Dziękowałam Bogu za to, że mieszkamy na parterze. Położyłam biedaka na kanapie w naszym małym saloniku i pobiegłam po apteczkę. Nie pytałam go co się stało, wystarczyło jedno spojrzenie i wiedziałam, że gdy poczuje się lepiej, sam mi opowie. Delikatnie przemyłam rozcięty łuk brwiowy blondyna i przyłożyłam lód do podbitego oka. Jeśli chodzi o stłuczenia mogłam jedynie zrobić zimne okłady i dać wolną rękę naturze, by wyleczyła wszystko w swoim tempie. W niedługim czasie po opatrzeniu ran James zasnął niczym niemowlę, a ja wróciłam do samochodu, w poszukiwaniu pewnych wskazówek.
Wnętrze nie należało do najschludniejszych, ale widywałam gorsze jeżeli chodzi o facetów. Tu głównie walały się wszędzie kasety z nagranymi składankami, parę butelek i ze dwa opakowania po fastfoodzie. Nigdzie nie było ani śladu dokumentów, wskazówek – gdzie można by było go znaleźć. Bardzo mądrze, gdy twoje życie opiera się na łamaniu prawa. Miałam już wysiąść z auta, ale postanowiłam sprawdzić ponownie tylne siedzenia, a pewien płaski biały przedmiot błysnął mi przed oczami. Sięgnęłam po niego ręką - jak się okazało, był to telefon nikogo innego, jak samego Irwina.
- No chyba sobie żartujesz… parsknęłam śmiechem i odblokowałam urządzenie. Na tapecie widniało logo All Time Low, w kontaktach było może dziesięć podpisanych numerów i parę nieodczytanych wiadomości w skrzynce odbiorczej. Z bardzo ciekawej wymiany smsów dowiedziałam się, że mój drogi znajomy ma się jutro spotkać na rogu ulic Park i St. George z jakimś gościem od części.
‘Zawsze to coś’ pomyślałam i zablokowałam telefon.

~*~

Gdy nie masz przy sobie telefonu, świat staje się dziwnym i nieprzyjaznym miejscem. Może i nie byłem tak uzależniony od świata wirtualnego jak Clifford, który już przestał odróżniać internet od rzeczywistości, ale mimo wszystko mnie również dopadła era smartfonów. Całe szczęście poprzedniego wieczoru zakosiłem temu typkowi nowiuśkiego iPhone’a. Około godziny jedenastej czekałem na wcześniej umówione spotkanie z kuzynem Caluma – Mattem, który załatwiał lewe części w warsztacie. Miałem pracować nad camaro, ale chuj je strzelił więc w sumie to nawet nie byłem pewny po co tam stoję. Z minuty na minutę ogarniała mnie coraz większa frustracja. Odpaliłem jednego papierosa od drugiego i pociągnąłem dym, który rozprzestrzenił się po mych płucach przynosząc uczucie ulgi. Rozejrzałem się po okolicy. Te same budynki co zwykle, te same twarze co zwykle, ten sam chevrolet camaro co zwykle.
Chwila…
Chevrolet?
Camaro?! Moje piękne camaro?!
Czarny samochód o znajomych tablicach stał samotnie na parkingu. Nie zważając na umówione spotkanie pobiegłem do auta, było otwarte. Na fotelu kierowcy leżał mój telefon. Rozejrzałem się po okolicy, by upewnić się, czy nie jest to jakiś chory żart. Odblokowałem aparat, a moim oczom ukazała się samojebka w wykonaniu niesławnej Skylar Blake. W skrzynce odbiorczej znajdowała się nieodczytana wiadomość od nieznanego numeru o treści:
„Hej Ashton. Fajny samochód! Trochę rozwaliłam Ci stacyjkę, wybacz xx
PS z tyłu zostawiłam ci mały prezent.
- Buziaczki, Sky <3”
Spojrzałem na tylne siedzenie auta, by odnaleźć tam koronkowy stanik, a obok niego małą karteczkę. Zrobiłem wielkie oczy i sięgnąłem po świstek papieru, na którym widniał napis „Nadal nie jestem dziwką”.



*”starego psa nowych sztuczek nie nauczysz” <- tak trochę przekręciłam :P

_________________________________________________________________________________

Witam :P 

Rozdział o nieco komediowym zabarwieniu, ale miałam tak zły humor, że... jakoś tak wyszło :)) Wiem, wiem... nie wyjaśniłam o co chodzi z Jamesem ale spokojnie... wszystko w swoim czasie :P

Mam nadzieję, że mimo wszystko rozdział się Wam podoba i nie opuścicie Mnie po jego przeczytaniu :)

 



4 komentarze:

  1. Zajebała mu auto... no ja pierdole nie mogę hahahahahahahahahahaha Ashton i ty jesteś niby złodziejem? Nie wyrobię normalnie zaraz;D Dzięki Katherina xD Jeżeli by ci się nudziło zapraszam do mnie:) http://if-you-dont-know.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Ojojoj, jaki biedny Ashton, "pożyczyła" od niego samochód hahhaha xd A James nabroił, no ładnie. Co się z tymi złodziejami dzieje? Jednego pobili, drugiego już tyle razy okradła dziewczyna hahaha :D Jedyna Skylar trzyma dobrą formę, lubię ją! :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Haha, nie no boskie. Ashton to ma szczęście haha wielki mi złodziej z niego :D A Skylar to w ogóle kocham haha :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja pierdole leżę i nie wstaje ona zajebala mu auto, a ta akcja z oddaniem najlepsza. Ona jest moja idolka

    OdpowiedzUsuń